i cóż z tym rostbefem?

W ramach eksperymentów kuchennych postanowiłam, bo nigdy nie jadłam, przygotować na obiad rostbef. Najpierw kupiłam, a potem zasiadłam do „Kuchni Polskiej”, żeby zobaczyć co to za cholera i „z czym to się je” 😉

„Kuchnia Polska” orzekła, że rostbef to mięso znakomitej jakości i nie ustępuje wiele polędwicy. Zatarłam więc ręce i ucieszyłam się, że trafiłam na niezły kąsek. Okazało się również, że rostbef w naszym kraju traktowany jest jak mięso do rosołu, dlatego zwykle sprzedają go pokrojonego w plastry i ja takiego też właśnie rostbefa kupiłam – 3 elegackie, ciężkie jak cholender, grube (na oko ze 2,5 cm) plastry. Pomyślałam – będą steki tudzież befsztyki – jak kto woli. Z cebulką koniecznie.

rostbef

Ponieważ teraz już staram się teoretycznie przygotowywać do dań, które zamierzam zrobić po raz pierwszy i nie mam o nich większego pojęcia wynalazłam w intenecie zoptymalizowany sposób przyrządzania rostbefa z podstawowymi przyprawami, czyli solą i pieprzem. Wersja ta przewidywała smażenie po 5 minut na każdej stronie dla opcji wypieczonej (well done), bo innej w naszym przypadku absolutnie nie przewidywałam – nie jesteśmy fanami krwistości. Natomiast dla porównania opcja krwista zakładała smażenie bodaj przez 2 minuty na każdej ze stron.

Zgodnie natomiast z opisem działania z „Kuchni Polskiej” befsztyk powinien smażyć się po każdej stronie tyle czasu, ile wynosi w centymetrach jego grubość plus dodatkowa minuta na każdej stronie na wstępne podsmażenie na większym ogniu. Powinien jednak smażyć się po tyle samo czasu na każdej stronie, zakładając, że chcemy uzyskać różowy pasek krwistego mięsa dokładnie na samym środku.

Zastanawiałam się jak mięcho tej grubości usmaży się w ciągu 10 minut łącznie, ale zasada to zasada, więc zabrałam się do dzieła. Przed smażeniem odkroiłam kości oraz taką błonkę/tłuszczyk, który był po jednej stronie każdego plastra (taka błonka podobna do tej na schabie), każdy kotlet lekko rozbiłam, bo „Kuchnia Polska” zakładała taką możliwość.

Na patelni teflonowej rozgrzałam trochę oleju i podsmażyłam na nim 2 duże cebule pokrojone w piórka, które posoliłam. Zgodnie z przepisem, na rozgrzaną patelnię z której zdjęłam uprzednio cebulę, położyłam wszystkie 3 kotlety, nie soląc ich ani nie pieprząc wcześniej.

5 minut po jednej i 5 minut po drugiej stronie i pierwsza próba – hmm dla mnie jest to befsztyk krwisty – może nie masakrycznie, ale przez usta mi nie przejdzie, tak więc najwyraźniej wytrawnym smakoszem befsztyków z rostbefu nie zostanę, bo pogwałcić musiałam zasady i smażyłam mięso dopóki nie zniknęły wszelkie ślady krwistości. Na koniec posoliłam i popieprzyłam.

„Kuchnia Polska” orzekła, że befsztyk nieróżowy w środku jest suchy i mniej smaczny (jednak przez nas Polaków uznawany dopiero wtedy za wysmażony). No i klops. Przynajmniej był zjadliwy. Natomiast fanką tego rodzaju mięsa chyba nie zostanę, zdecydowanie wolę mięsko bardziej chrupkie, poprzerastane tłuszczykiem, a przede wszyskim zdecydowanie well done i to tak po polsku well done 😉

kotlet z rostbefu

11 myśli w temacie “i cóż z tym rostbefem?

  1. No tak to akurat ze stekami wołowymi jest – dopóki nie polubisz średnio wysmażonego i krwistego mięsa – nie będziesz lubił steków 😉 ja fanką nie jestem, ale z każdym rokiem coraz bardziej mi smakują, więc może doczekam momentu, kiedy będę się zajadać ze smakiem krwistymi stekami 🙂

    1. Nie sądziłam, że rostbef spotka się z tak dużym odzewem 🙂 W sumie to zastanawiałam się czy w ogóle publikować ten wpis, bo nie przygotowałam ani prawdziwego befsztyka czy steka i pewnie wg niektórych zepsułam porządny kawałek mięsa 😛 Który nawet nie do końca jakoś wyjątkowo mi smakował.

Zapraszam do komentowania :)